wtorek, 17 maja 2011

Danger Mouse & Daniele Luppi - Rome

http://4.bp.blogspot.com/-Mb1pc9hY290/TZnyMblT54I/AAAAAAAAAGo/1TxwWhsAbrI/s400/Danger-Mouse-Daniele-Luppi-Rome.jpg

Danger Mouse, czyli Brian Joseph Burton, to człowiek orkiestra. Ten producent maczał palce w tak różnych projektach, że ciężko określić w jakich klimatach się obraca. Współtworzył Gnarls Barkley z Cee-Lo Greenem, wyprodukował "Demon Days" Gorillaz, razem z MF Doomem nagrał pod nazwą Danger Doom genialną płytę "The Mouse and the Mask". W 2010 zaczął produkcję albumu U2. Robi dosłownie wszystko. Nagrody za produkcje pewnie nie mieszczą mu się już na półkach, bo samych Grammy ma pięć. Ale Brian nie zamierza przestać. Teraz prezentuje światu swoje najmłodsze dziecko - album z Daniele Luppim - włoskim kompozytorem filmowym, ale też producentem muzyki popularnej. I tu się na chwilę zatrzymamy, bo to że jest Włochem i do tego kompozytorem filmowym nie jest przypadkowe. Album inspirowany jest soundtrackami do popularnych w latach sześćdziesiątych tzw. "spaghetti westernów". Płyta powstawała ponoć aż 5 lat, nagrywana była na vintage sprzęcie (co świetnie słychać - piękna, ciepła barwa dźwięku) a w realizacji pomagali ludzie związani z wyżej wymienionym gatunkiem filmów. I tak na płycie udziela się Cantori Modeni - włoski chór który można usłyszeć chociażby w ścieżce dźwiękowej do filmu "The Good, The Bad, The Ugly". Materiał uzupełniają (choć może to za delikatne określenie) Jack White z The White Stripes, oraz uwaga... Norah Jones! I o tą ostatnią najbardziej się bałem, nie byłem przekonany, czy odnajdzie się w tej trudnej konwencji. Muszę jednak przyznać, że spisała się wzorowo, i po kilku odsłuchach stwierdzam, że nie wyobrażam sobie tego krążka bez niej. Album wciągnął mnie niesamowicie, być może dla tego, że jestem fanem twórczości Quentina Tarantino, a kompozycje znajdujące się na płycie są wręcz stworzone, by grać w jego filmach. Otwierający płytę "Theme of Rome" już po kilku sekundach przywodzi na myśl to co słyszeliśmy chociażby w "Kill Billu". Poza tym muzycznie jest to produkcja zaskakująco lekkostrawna, płynąca totalnie bezinwazyjnie, ale jednocześnie nie niezauważalnie. Kilka motywów już po pierwszym przesłuchaniu szaleje w głowie, np. swingująca melodia wokali w "The Rose With a Broken Neck". Dla mnie płyta ta będzie aspirować do miana albumu roku. Jest to prześwietnie wyprodukowany, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach retro concept album, który pokazuje, że nie wszystko w stylistyce oldschoolu musi być "odgrzewanym kotletem". Polecam gorąco!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz