piątek, 20 kwietnia 2012

Sigur Ros - Valtari

http://release.com.pl/wp-content/uploads/valtari-500x4301.jpg 

Za oknem deszcz i pioruny, a nie od dziś wiadomo, że taka pogoda plus muzyka rodem z Islandii to połączenie idealne, więc nie mogłem sobie odmówić napisania paru słów na temat najnowszej płyty sztandarowej formacji z tej wyalienowanej od reszty świata, cichej wysepki. Internet jest okrutny. Tym razem zarzucił swoje sieci na Sigur Ros, których płyta "Valtari" miała pojawić się w sklepach 28 maja, a "tu i tam" funkcjonuje już od jakiegoś tygodnia. Jak zapewne można się domyślać, ogromna liczba fanów nie potrafiła się powstrzymać i musiała sprawdzić co tym razem oferuje nam Jonsi i spółka. I tu nasuwa się pytanie: Czym islandzcy przyjaciele mogą nas jeszcze zaskoczyć? W moim przypadku odpowiedź była bardzo prosta: Nie interesuje mnie to, nie chcę czuć się zaskoczony. Nie chcę włączyć płyty Sigurów i powiedzieć "Wow, ale to rewolucyjne! Brzmią zupełnie inaczej!". Chcę odpalić LP i po pierwszych sekundach pomyśleć sobie "Taaak, to jest to co zwykle!". Styl Sigur Ros jest tak niepowtarzalny, że głupotą byłoby coś przy nim majstrować. Oczywiście nie chcę też usłyszeć kopii poprzednich albumów, ale i w tym przypadku Jonsi nie zawiódł. Na "Valtari" słychać ewolucję projektu "Riceboy Sleeps" - brzmienie jest bardziej monumentalne i ascetyczne niż zwykle, ale jednocześnie dalej funkcjonuje w granicach piosenki. Utwór "Varúð" to istny majstersztyk. To buzujący wulkan emocji, który wrze coraz mocniej, by na samym końcu epicko eksplodować. Zresztą to jest esencja muzyki Sigur Ros - emocje. Słuchając "Valtari" nie raz łapałem się na tym, że przez minutę patrzyłem się w jeden punkt na ścianie z totalnie czystym umysłem. To jest dla mnie wyznacznik geniuszu muzyka - kiedy nie masz w głowie miejsca na nic innego poza jego twórczością. Kiedy słucham takiej płyty jak ta, to nachodzi mnie refleksja, że współczuje ludziom dla których muzyka jest tylko Radio Eska w czasie jazdy o 7.00 rano samochodem do pracy. Strasznie duzo tracą... 

Polecam więc teraz zasłonić okna, wyłączyć światło, włączyć genialny w swoim minimalizmie teledysk spod spodu i odpłynąć (a raczej odlecieć) razem z tym statkiem. 


I "Varúð"